piątek, 11 czerwca 2010

Cats were put into the world to disprove the dogma that all things were created to serve man.

Ile uszczypliwych uwag, humorów, samotnie spędzonych nocy, jak i dni może znieść człowiek, w imię miłości i czy to jeszcze jest miłość? Czy może po prostu jest to strach przed zostaniem bez nikogo bliskiego?
Kłopoty w związku nigdy, poza przypadkami iście patologicznymi, nie biorą się z winy tylko jednej ze stron. Zwłaszcza w związkach z długim stażem. W grę wchodzi przyzwyczajenie, rutyna, maski opadają. I wtedy następuje pierwszy kryzys. Bo On/Ona nie jest taki/a, jak wtedy, gdy widywaliśmy się po kilka godzin, kilka dni w tygodniu. Ona zawsze miała makijaż, była uśmiechnięta, a teraz? Paraduje w wyciągniętej koszulce, czasami z rozmazanym makijażem, albo zdarzy się jej nie ogolić nóg. On, ubrany w czyste schludne rzeczy, zapraszający do restauracji, albo chociaż na spacer. Potrafiący prawić komplementy, albo wysłać uroczego smsa. A teraz, włażący do łóżka po całym dniu bez prysznica, bo jest przecież zmęczony, mający pretensje, że w domu nie posprzątane, a przecież jej praca zawsze jest tą mniej obciążającą. O kwiatku możesz zapomnieć, a czułe słowo zdarzy się, jak myśli że śpisz, lub przypadkiem dostaniesz łokciem.
Czy wszystkie pary z długim stażem przeżywają taki okres?
Czy jest to w jakiś sposób nieuniknione?
I najważniejsze. Jak sobie poradzić z tymi wszystkimi złymi emocjami, jak rozmowa jest niemożliwa, bo partner jest tak zamknięty w sobie, że próby rozmowy odbiera jako atak i reaguje agresją?
Przychodzi taki moment, że trzeba podjąć decyzję, czy czujemy do siebie jeszcze na tyle pozytywnych uczuć, żeby spróbować naprawić to, co jeszcze zostało, czy też bezpieczniej i zdrowiej jest dać umrzeć resztce, jaka jeszcze może się kołatać miedzy nami i dać szansę nowemu związkowi. Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie teraz. Nie wiem, czy będę potrafiła kiedykolwiek. Ale im więcej łez, im więcej leków na uspokojenie, tym chyba jest łatwiej. Znów mam pragnienie. Nie chcę nic czuć.