środa, 2 lutego 2011

Loneliness is comforted by the closeness and touch of fur to fur, skin to skin, or — skin to fur.

Powoli udaje mi się otrząsnąć z wpływu, jaki zawsze ma na mnie lektora „Pamiętnika Narkomanki” B. Rosiek. Sam początek książki nie wpływa na mnie aż tak, może dlatego, że nie wiem, jak to jest być pod wpływem narkotyków. Samego zioła próbowałam może dwa razy w życiu, więc tak jakby to się nie liczyło. Natomiast, gdy autorka opisuje swoje zmaganie się z myślą o śmierci, demonami nocy i nieumiejętnością funkcjonowania w świecie normalnych spraw – coś we mnie pęka. Zapadam się w siebie i zaczynam analizować, to co siedzi w głębi mnie. I to nie jest dobre, a już na pewno nie jest zdrowe.
Teraz już jest lepiej, zaczynam dostrzegać pozytywne momenty dnia, to, że ktoś z własnej woli ma ochotę się ze mną spotkać, porozmawiać, zapytać o radę. To, że jednak jakoś jednak wpasowałam się w ten rytm tzw. Dorosłości i kontaktów międzyludzkich. Owszem, nadal często uciekam w siebie. Odgradzam się nieprzenikalną ścianą milczenia, lub agresji. Wysuwam kolce i nie daję się dotknąć. Nadal, nawet tam, gdzie ich nie ma, potrafię zacząć się dopatrywać negatywnych emocji pod moim adresem. Dlatego staram się pytać, wyjaśniać sytuacje, żeby nie było nieporozumień. Nie wszystkie pytania mam odwagę zadać i to powoduje frustrację.
Mam w dużej mierze zachwianą interpretację ludzkich zachowań. Dlatego pod otoczką otwartości zawsze kryje się zły chochlik, który mówi: nie wierz, nie ufaj, chce cię tylko wykorzystać. I całą siłą woli staram się go nie słyszeć. Bo przecież to nie może być tak. Świat nie może być tak skonstruowany.
Prawda?