sobota, 7 maja 2011

I think I'll come back as a cat.

Wieczory. Czas bardzo niedobry dla mnie. Wtedy to pojawia się najwięcej złych myśli, złych emocji. Wtedy to właśnie najczęściej zdarza mi się budzić w środku nocy w zimnym, pustym łóżku. Wtedy to też najmocniej odczuwam potrzebę skończenia tego wszystkiego. Bo już nie mam siły. Ja wiem, że pewnie jest tam gdzieś ktoś dla mnie. Zawsze jest taka możliwość. Ale zabrakło mi już siły. Nigdy nie miałam jej za dużo. Pewności siebie też nie mam, a ostatnie wydarzenia pozbawiły mnie już jej zupełnie. Nie chcę się wdawać w szczegóły. Cały czas staram się wynajdywać punkty oddalone w przyszłości, do których jeszcze chcę wytrzymać, które jeszcze chcę przeżyć. Ale tych punktów jest coraz mniej. Ostatni punkt jest w czerwcu. I potem już tylko pustka.
Dużo rozmawiałam z bliską mi osobą o całej sytuacji, między mną a S. Doszłyśmy do trudnych wniosków, że jednak powinnam spróbować o niego zawalczyć. Ale czy mam prawo ingerować w jego życie? I czy tego chcę? Za dużo pytań, za dużo emocji – zero odpowiedzi. Ale jednego jestem pewna. Z takim wyglądem, z takim ciałem jakie posiadam obecnie – nic mnie dobrego w życiu nie spotka. Ale nad tym można pracować. Ale charakteru nie uda mi się zmienić, bo nie potrafię nosić wciąż maski, która byłaby do zaakceptowania przez przeciętnego człowieka. Nie potrafię.
Chcę mieć odwagę to zrobić. Nie chcę, żeby bolało. Zgubiłam się…

sobota, 19 marca 2011

Kot jest domowy na tyle, na ile mu to odpowiada.

Zniknąć. Już nawet nie wiem ile razy dopadało mnie to uczucie. Ta nieokreślona do końca chęć zamknięcia się w sobie i popełnienia o jednej głupoty za dużo. Wyjazdy służbowe stały się namiastką ucieczki od codzienności, ale nie mogę ich ciągnąc w nieskończoność. Obrazy przed oczami, które przerażają mnie swoją realnością. Metro, środki przeciwbólowe, nóż… Ja wiem – niespójne to wszystko bardzo. Może to pełnia, a może po prostu zwykła bezsilność. Coraz rzadziej mam ochotę poznawać nowych ludzi, bo przecież i tak prędzej, czy później obaczą, że coś jest nie tak ze mną i odsuną się. Może zrobią to nawet nieświadomie. A mnie znów zaboli. Bo nadal, jak skończona idiotka łudzę się, że coś znaczę.
Bez ładu i składu to wszystko. Postanowiłam na jakiś czas na razie zniknąć ze świata wirtualnego. To jest łatwe, wystarczy się wylogować i już. Nie ma mnie. Komunikator – status „niedostępny” i po sprawie. Większy problem stanowi komórka, gdyż nadal łudzę się, że może coś z nową pracą wypali. Poza tym, to nadal mój budzik i zegarek. Ale też jest to do załatwienia. Z czasem, powoli.
Ja wiem, że mało kto cokolwiek z tego rozumie. Jak mówię, że mam ogromne kompleksy, każdy jest bardzo zaskoczony, by wydaję się być taka pewna siebie. Macie rację – wydaję się. W środku jestem przerażonym i zakompleksionym stworzeniem, które już nie ma sił, aby walczyć z wiatrakami. Po prostu…


Trzyma mnie tak niewiele, a zarazem tak dużo . . . Bo przecież:

Umrzeć - tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
ze tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.

(W. Szymborska - Kot w pustym mieszkaniu)

sobota, 5 marca 2011

Kiedy zejdziesz na psy - to nie miaucz!

Nienawidzę kłamstwa. Dwulicowość napawa mnie obrzydzeniem. A najbardziej boli, gdy bliskie osoby mówią jedno, a potem i tak robią coś zupełnie innego. To boli. Bo czy nie jest najprostszym rozwiązaniem po prostu porozmawiać? Wyjaśnić sobie wszystkie wątpliwości, aby nie było niedomówień? Stwierdzenia typu – boję się jak zareagujesz nie mają sensu. Bo nie jest wcale lepiej milczeć i pozwolić drugiej osobie na domysły. Zwłaszcza, że „życzliwych” osób dookoła nie brakuje. Zbyt wiele jest zmiennych, które wpływają na postrzeganie świata. Chociażby tak upierdliwa rzecz jak płeć, wykształcenie, czy doświadczenia życiowe. Najbanalniejsza rzecz może być odebrana przez dwie osoby w diametralnie różny sposób. I to jest w porządku – inaczej świat byłby nudny. Ale jeśli ma to wpływ na relacje między tymi dwoma osobami – wpływ negatywny – to już nie jest tak różowo. Jeśli zabraknie rozmowy, zwykłej wymiany informacji, może to doprowadzić do nieciekawych konsekwencji. Chyba to nie są czasy, w których dobrze się czuję. Kocham rozmawiać, kocham też milczeć, ale jedno i drugie z osobami, które są mi bliskie. Poznawanie świata i postrzegania innych na różne sprawy jest fascynujące. Ale coraz trudniej znaleźć odpowiedniego partnera do rozmowy. Ludzie noszą maski i chcą być postrzegani „poprawnie”. A ja chcę ich poznawać takimi, jakimi są. I wtedy dopiero poczuć naprawdę, czy dobrze się z nimi czuje. Z nimi, a nie z ich kreacjami. Wiem – utopia.

środa, 2 lutego 2011

Loneliness is comforted by the closeness and touch of fur to fur, skin to skin, or — skin to fur.

Powoli udaje mi się otrząsnąć z wpływu, jaki zawsze ma na mnie lektora „Pamiętnika Narkomanki” B. Rosiek. Sam początek książki nie wpływa na mnie aż tak, może dlatego, że nie wiem, jak to jest być pod wpływem narkotyków. Samego zioła próbowałam może dwa razy w życiu, więc tak jakby to się nie liczyło. Natomiast, gdy autorka opisuje swoje zmaganie się z myślą o śmierci, demonami nocy i nieumiejętnością funkcjonowania w świecie normalnych spraw – coś we mnie pęka. Zapadam się w siebie i zaczynam analizować, to co siedzi w głębi mnie. I to nie jest dobre, a już na pewno nie jest zdrowe.
Teraz już jest lepiej, zaczynam dostrzegać pozytywne momenty dnia, to, że ktoś z własnej woli ma ochotę się ze mną spotkać, porozmawiać, zapytać o radę. To, że jednak jakoś jednak wpasowałam się w ten rytm tzw. Dorosłości i kontaktów międzyludzkich. Owszem, nadal często uciekam w siebie. Odgradzam się nieprzenikalną ścianą milczenia, lub agresji. Wysuwam kolce i nie daję się dotknąć. Nadal, nawet tam, gdzie ich nie ma, potrafię zacząć się dopatrywać negatywnych emocji pod moim adresem. Dlatego staram się pytać, wyjaśniać sytuacje, żeby nie było nieporozumień. Nie wszystkie pytania mam odwagę zadać i to powoduje frustrację.
Mam w dużej mierze zachwianą interpretację ludzkich zachowań. Dlatego pod otoczką otwartości zawsze kryje się zły chochlik, który mówi: nie wierz, nie ufaj, chce cię tylko wykorzystać. I całą siłą woli staram się go nie słyszeć. Bo przecież to nie może być tak. Świat nie może być tak skonstruowany.
Prawda?

niedziela, 30 stycznia 2011

Mruczenie to wentyl bezpieczeństwa dla nadmiaru szczęścia.

Dni coraz częściej zlewają się w jedno. Coraz trudniej jest mi się połapać, jaki jest dzień. Jak tak dalej pójdzie, to zapomnę pójść do pracy, bo pomylę dni, albo zorientuję się pod corpo, że jest sobota. Coraz częściej przypominam sobie wieczorem, że zapomniałam zjeść śniadania. Rekordem było przypomnienie sobie o posiłku dzień później. W corpo jest trochę łatwiej, bo tam jak inni jedzą, to i sama idę do lodówki. Najchętniej bym po prostu zakopała się z w łóżku z dużą ilością książek i nie wychodziła.
Za dużo złych myśli, negatywnych emocji. Jestem cały czas rozdrażniona, co niestety odbija się też na zwierzakach. Denerwują mnie najbanalniejsze rzeczy, jak to, że na przykład ludzie wleką się w centrum handlowym, czy, że z kasą z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. Może potrzebuję zmiany otoczenia, wynająć mieszkanie w Warszawie, a samej wynająć nawet kawalerkę w mieście, którego nie znam, w którym nikt mnie nie zna. W którym nie będę się czuła taka obolała. Przez chwilę myślałam, że coś zaczyna się zmieniać, że potrafię się otworzyć, zaufać. Dobrze bawić i poznawać nowych ludzi. Niestety. Nie potrafię.
Nie umiem sobie poradzić z tym, co się dzieje ze mną, to jak niby miałabym poradzić sobie z budowaniem jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem. Dopóki nie poradzę sobie z tym, co się dzieje wewnątrz mojej głowy, nie mam odwagi wyjść gdziekolwiek, do kogokolwiek.. W domu mam jakąś namiastkę bezpieczeństwa.
Poza tym muszę zmienić pracę, bo z taką ilością negatywnych zagrań ze strony tej firmy nie dam rady tam działać. Niestety nie mam stanowiska "świętej krowy", że mogę sobie siedzieć na ciepłej posadce, tylko co chwila o coś awantura. Życie. . . Coraz mniej mi zależy. Na czymkolwiek.