niedziela, 30 stycznia 2011

Mruczenie to wentyl bezpieczeństwa dla nadmiaru szczęścia.

Dni coraz częściej zlewają się w jedno. Coraz trudniej jest mi się połapać, jaki jest dzień. Jak tak dalej pójdzie, to zapomnę pójść do pracy, bo pomylę dni, albo zorientuję się pod corpo, że jest sobota. Coraz częściej przypominam sobie wieczorem, że zapomniałam zjeść śniadania. Rekordem było przypomnienie sobie o posiłku dzień później. W corpo jest trochę łatwiej, bo tam jak inni jedzą, to i sama idę do lodówki. Najchętniej bym po prostu zakopała się z w łóżku z dużą ilością książek i nie wychodziła.
Za dużo złych myśli, negatywnych emocji. Jestem cały czas rozdrażniona, co niestety odbija się też na zwierzakach. Denerwują mnie najbanalniejsze rzeczy, jak to, że na przykład ludzie wleką się w centrum handlowym, czy, że z kasą z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. Może potrzebuję zmiany otoczenia, wynająć mieszkanie w Warszawie, a samej wynająć nawet kawalerkę w mieście, którego nie znam, w którym nikt mnie nie zna. W którym nie będę się czuła taka obolała. Przez chwilę myślałam, że coś zaczyna się zmieniać, że potrafię się otworzyć, zaufać. Dobrze bawić i poznawać nowych ludzi. Niestety. Nie potrafię.
Nie umiem sobie poradzić z tym, co się dzieje ze mną, to jak niby miałabym poradzić sobie z budowaniem jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem. Dopóki nie poradzę sobie z tym, co się dzieje wewnątrz mojej głowy, nie mam odwagi wyjść gdziekolwiek, do kogokolwiek.. W domu mam jakąś namiastkę bezpieczeństwa.
Poza tym muszę zmienić pracę, bo z taką ilością negatywnych zagrań ze strony tej firmy nie dam rady tam działać. Niestety nie mam stanowiska "świętej krowy", że mogę sobie siedzieć na ciepłej posadce, tylko co chwila o coś awantura. Życie. . . Coraz mniej mi zależy. Na czymkolwiek.