środa, 21 kwietnia 2010

Meow is like aloha - it can mean anything.

Siedzę w pracy i kminię, czym by tu się nie zając, aby czas szybciej leciał. Obdzwoniłam już bank w sprawie kredytu, rozmowa bardzo owocna, trzymamy kciuki. Obdzwoniłam Momstera, aby potwierdzić piątkowy wypad do teatru i wprosić się na sobotni obiad. I tu, o zgrozo, zła nowina. Matka na diecie, obiadu null. No żesz karwia. W portfelu pustki, w lodówce gar pomidorówki, bo na to starczyło środków na karcie, a matka odmawia własnemu, pierworodnemu dzieciątku pożywienia. Nic to, do babci się wproszę 
Babcia zawsze poratuje.
W przyszłym tygodniu natomiast szykuje się wizyta hurtowa u weta. Tak jak w przypadku psiska, to nie jest żaden problem, bo to samobieżne i lubi podróżować, tak mości kotowie to już inna kwestia i bez samochodu się nie da. Zwłaszcza, że mamy tylko jeden pancerny kontenerem, do którego właduje się RudegoKota. Dobrze, że szpony udało się przyciąć trochę.
Chyba potrzebuję się zakochać. Tak na całego. Wiosennie, szalenie, bez opamiętania. Potrzeba mi tego w tej chwili jak powietrza.

2 komentarze:

  1. A to Ty już nie zakochana, żeby Ci było trzeba się zakochiwać?? :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Laska, weź Ty napisz w końcu jakąś nową notkę,co? :>

    OdpowiedzUsuń